List otwarty, pożegnalny
Kiedy zaczynam pisać te słowa, na starym zegarze bije czwarta rano. To będzie tekst długi, pisał mi się w głowie przez całą noc. Mój najważniejszy tekst związany z Górowem. Ostatni związany z tym miasteczkiem na skraju świata. Kiedy go upublicznię, przestanie ono dla mnie istnieć.
Mało kto przeczyta to do końca, ale wiem, że ty Jacku to zrobisz, i może coś z niego dotrze do ciebie. A jeśli nie, to może przeczyta go Iwonka (którą nadal bardzo cenię), spojrzy ci w oczy, i w tym niemym spojrzeniu będzie zawarte wszystko.
Wczoraj, widząc w oczach mojej Bogu ducha winnej żony przerażenie, zastanawiałem się, czy mam dzwonić po pogotowie, czy jeszcze poczekać, licząc, że ucisk na serce opadnie. Kiedy trzęsącymi rękami mierzyła ciśnienie, powiedziałem: dość! To wszystko, nie jest tego wszystkiego warte! Postanowiłem zawiesić funkcjonowanie Kuriera Górowskiego.
Tak, możesz teraz triumfować, otworzyć szampana, tryskać humorem. Osiągnąłeś swój cel. Robię to nie dlatego, że się ciebie boję. Robię to dla mojej żony, bo nie zasłużyła na to, co fundujesz jej swoimi podłościami. Tak, podłościami, bo ty nie potrafisz grać czysto, fair play. Nie potrafisz dyskutować na argumenty. Wolisz chwyty poniżej pasa. Złamałeś swój kręgosłup moralny, albo nigdy go nie miałeś.
Czy wiesz, jak czuła się kobieta, która nic ci nie zawiniła, a do której dotarło, że napisałeś donos do Powiatowego inspektoratu budowlanego, żeby sprawdził, czy nasz dom nie grozi zawaleniem. Aby nadać mu moc, podpisałeś go „burmistrz Górowa Iławeckiego, prezes Cittaslow”. Bałeś się, że jak podpiszesz go tylko „Jacek Kostka”, to się nim nie zajmą?
Wiesz, ile stresu jej zafundowałeś, ile nieprzespanych nocy, obaw, że może każą rozebrać ukochany, wyremontowany z takim trudem dom, albo dowalą taką karę, że długo się nie pozbieramy. Odwet za to, że ja śmiałem zakwestionować twoją narrację na temat Cittaslow. Nie podjąłeś merytorycznej dyskusji, łatwiej było napisać donos.
W tym zagrażającym wg ciebie życiu budynku gościłeś wielokrotnie podczas siedmiu lat naszej znajomości. Byłeś przyjacielem tego domu, miło spędzałeś tu czas, zajadałeś się przysmakami, które przygotowała moja żona. Przy kawie i cieście dyskutowałeś o literaturze, kulturze i wielu innych sprawach. Nie obawiałeś się wtedy, że spadnie ci na głowę sufit?
A potem nawiedził moją byłą żonę detektyw prywatny, który ewidentnie miał na celu znalezienie na mnie haków. Pytania, które zadawał, naruszały coś, co chroni art. 47 konstytucji RP, z którego wynika, że każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz decydowania o swoim życiu osobistym. Naruszały moje dobra osobiste, co regulują art. 23 i 24 Kodeksu cywilnego.
Dodatkowo zgodnie z art. 2.1 z ustawy o usługach detektywistycznych, śledzenie innej osoby można zlecić tylko w przypadku, jeśli z tą osobą łączą stosunki prawne/gospodarcze, co w naszym przypadku nie ma miejsca. Czy haki, które miał znaleźć ów detektyw, miały na celu tłumienie krytyki prasowej, co stanowi jawne pogwałcenie art. 44 ustawy prawo prasowe?
Ponieważ z moją byłą żoną rozstałem się pokojowo, i pozostaję z nią w dobrym stosunkach, dowiedziałem się o tym kilkanaście minut po zdarzeniu. Powstrzymam się od opisywania jej roztrzęsienia, podobnie co przez następnie dni czuła Grażyna.
Jestem więcej niż pewny, że to ty byłeś zleceniodawcą. Szczegółowe informacje, które posiadał ów szpieg, mogły pochodzić z naszych prywatnych rozmów. Ufaliśmy ci, tak jak ufa się przyjaciołom. Nie jestem dla nikogo innego wrogiem, z wszystkimi żyje dobrze.
Dodatkowo kiedy nasz dobry wspólny znajomy, przekazał ci wiadomość ode mnie, że jak natychmiast nie odwołasz tego detektywa, to ja złożę doniesienie do prokuratury, nie zaprzeczałeś, odparłeś tylko „przyjmuję do wiadomości”. Szpieg zaś zniknął i nie pojawił się u nikogo innego, o czym na pewno bym się dowiedział. Jeśli to nie ty byłeś zleceniodawcą, powiedz to publicznie, a ja natychmiast cię przeproszę.
Po tym zdarzeniu napisałem do ciebie prywatny list. Łudziłem, że się opamiętasz. Nadzieja matka, wiadomo czyją. Parę dni temu, późnym wieczorem, kiedy ja już spałem, do okna tarasowego zaczęła się dobijać dwójka policjantów, z wezwaniem na przesłuchanie.
Po raz trzeci zafundowałeś mojej żonie Grażynie koszmarny stres. W czwartek dowiemy się, jaki miałeś kolejny pomysł na uciszenie niepokornego dziennikarza. Jestem święcie przekonany, że stoisz za tym ty, a nie sympatyczna pani Jarmoluk.
Udało ci się. Wygrałeś, ale czy na pewno? Po umieszczeniu tego listu Górowo przestanie dla mnie istnieć. Nie napiszę już nic więcej na temat tego miasta. Nie pochylę się nad dobrem publicznym. Nie będę zachwalać w świecie tego wyjątkowego miejsca.
Nie poświęcę ani jednej minuty na badanie jego bogatej historii, a miałbym jeszcze wiele do opowiedzenia. Nie przetłumaczę pozostałych trzystu stron kroniki miejskiej.
Zlikwiduje wolne i niezależne Górowskie Forum Obywatelskie. Nie będzie już krytyki, której tak bardzo nie lubisz, i którą bezlitośnie tępisz na prowadzonym przez ciebie prywatnie profilu miasta.
Będziesz słyszeć wkoło siebie tylko gromkie „łubudubu łubudubu”. Do czasu. Bo jak mówi mądre przysłowie: pycha kroczy przed upadkiem.
Gdybym miał maszynę czasu, to bez wahania cofnąłbym się do 14 marca 2016 r. i spowodował, żeby taksówkarz Marek nie zatrzymał się koło nas, w centrum Bukowca, aby spytać czy może nam pomóc, kiedy próbowałem zlokalizować pewien dom na sprzedaż na kolonii wsi Dwórzno.
Sekundy dzieliły mnie wtedy od tego, żebym machnął ręką, wrócił do Gdańska. Nie byłoby domu pod bocianem, nie powstałyby wszystkie moje książki na temat Górowa. Nie pisałbym powyższego listu. Moje serce i umiejętności poświęciłbym innemu miejscu.
Nie, nie wyprowadzimy się stąd, nie porzucimy tego wszystkiego, co z takim trudem zbudowaliśmy. Będziemy robić tu zakupy, odbierać paczki, naprawiać samochody, ale nic poza tym. Kto na tym straci? My na pewno nie.